facebook facebook instagram youtube

Dodatek do Polityki nr 43 „70 lat ONZ”

ONZ: między sukcesem a rozczarowaniem
Adam Daniel Rotfeld


Jubileusze skłaniają do zadumy. Czym należy tłumaczyć na przykład to, że dziś w Polsce sceptycyzm i rozczarowanie rolą, jaką odgrywa Organizacja Narodów Zjednoczonych we współczesnym świecie przeważają nad wiarą i nadzieją? Na pozór odpowiedź jest prosta: sceptycyzm i rozczarowanie z reguły są funkcją oczekiwań i pokładanych nadziei. Im wyższe oczekiwania – tym głębsze rozczarowanie. Można odnieść wrażenie, że w rozumieniu wielu krytyków ONZ jest „rządem światowym”, który rządzi źle i nie spełnia pokładanych w nim nadziei. Powiedzmy jasno: takie postrzeganie tej organizacji i zgłaszane pod jej adresem pretensje są nieporozumieniem.
 
1
 
ONZ z założenia nie miała pełnić roli żadnego światowego rządu. Miała zastąpić działającą w okresie międzywojennym Ligę Narodów. Nie powtarzać jej błędów. Wzmocnić znaczenie globalnych mocarstw w procesie decyzyjnym. USA, ZSRR (Rosja), Chiny, Wielka Brytania i Francja otrzymały status stałych członków Rady Bezpieczeństwa, którym przysługuje prawo weta. Była powołana w specyficznym momencie historycznym, kiedy państwa antyhitlerowskiej koalicji były na krok od pełnego zwycięstwa w wojnie prowadzonej na śmierć i życie z III Rzeszą i jej sojusznikami. Ten moment znalazł odbicie zarówno w samej nazwie organizacji, jak i w konkretnych postanowieniach dokumentu założycielskiego.
 
Nazwy „Narody Zjednoczone” użyto po raz pierwszy w Deklaracji z 1 stycznia 1942 r., której sygnatariuszem była również Polska – obok 25 innych państw. Były to narody zjednoczone w walce z faszystowskimi Niemcami, militarystyczną Japonią oraz innymi państwami „Osi”, czyli Włochami Mussoliniego oraz Finlandią, Węgrami, Rumunią i Bułgarią – ówczesnymi sojusznikami Hitlera.
 
Określono je w Karcie NZ, jako „państwa nieprzyjacielskie” (art. 53 i 107). Postanowienia te nie mają od wielu już lat żadnego znaczenia – są dziś jedynie odbiciem pamięci historycznej, bowiem wszystkie te kraje – by użyć określenia z Karty NZ – są państwami „miłującymi pokój” i przyjęły zobowiązania wynikające z Karty oraz są „zdolne (…) i pragną zobowiązania te wykonywać”.
 
W zupełnie innej sytuacji była wówczas Polska. Z jednej strony bylismy pierwszym państwem, które stawiło zbrojny opór hitlerowskiej agresji, a wypowiedzenie przez Anglię i Francję wojny III Rzeszy było wykonaniem zobowiązań sojuszniczych i stanowiło niejako prapoczątek przyszłej antyhitlerowskiej koalicji. Tym bardziej mogło zaskakiwać obserwatorów to, że zabrakło przedstawicieli Polski na konferencji założycielskiej ONZ w San Francisco, która rozpoczęła się 25 kwietnia 1945 r. Nieobecność polskiej reprezentacji w San Francisco była wynikiem złożonej politycznej sytuacji wewnątrz Polski, w imieniu której mógł wystąpić dopiero w październiku Tymczasowy Rząd Jedności Narodowej.
 
Tak się złożyło, że Artur Rubinstein, miał uświetnić swoim koncertem historyczne wydarzenie w Sali Operowej San Francisco. Spojrzał na salę i zwrócił się do zgromadzonych tam 26 czerwca 1945 r. wysokich przedstawicieli 50 państw: „W tej sali, w której zebrały się wielkie narody, aby uczynić ten świat lepszym, nie widzę flagi Polski, za którą toczono tę okrutną wojnę (…). A więc teraz zagram polski hymn narodowy”. Na dźwięk Mazurka Dąbrowskiego w wykonaniu wielkiego artysty wszyscy powstali.
 
To symboliczne zdarzenie upamiętnia dziś rzeźba w holu głównym siedziby ONZ w Nowym Jorku przy wejściu przeznaczonym dla głów państw, szefów rządów i dyplomatów. Rzeźba przedstawia siedzącego przy fortepianie Artura Rubinsteina i nuty Mazurka Dąbrowskiego. Ufundowały ten dar narodu polskiego dla ONZ wspólnie w 2003 r. Polonia Amerykańska i polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Nie jest to jedyny „polski ślad” w czasie, gdy ONZ stawiała pierwsze kroki.
 
2
 
To wtedy – jesienią 1945 r. podczas I Sesji Zgromadzenia Ogólnego NZ – mało komu wówczas znany prawnik Rafał Lemkin – uchodźca z okupowanej Polski ratujący swoje życie przed Zagładą – podjął się samotnie misji, którą sam sobie wyznaczył: pozyskać poparcie państw dla koncepcji zwalczania i zapobiegania zbrodni ludobójstwa. Lemkin był autorem terminu genocyd (ludobójstwo). Zdefiniował zbrodnię, której „nie znał świat”, by użyć słów Churchilla z czasów wojny. Przekonywał i nagabywał delegatów Norwegii, Indii, Ameryki Łacińskiej i wielu innych. Talentem i uporem osiągnął swój cel. Tak wspominał ten moment w wydanej niedawno autobiografii (Totally Unofficial. Yale University Press 2013): „Była tam [w gmachu ONZ – dop. ADR] nagromadzona konstruktywna energia, która zwykle wzbiera po okresie destrukcji w stosunkach międzynarodowych”.
 
Niestety, dziś w nowojorskim drapaczu chmur – tam, gdzie mieści się Kwatera Główna ONZ – wysiłki i perswazje takiego samotnika, jakim był Lemkin nie przyniosłyby pożądanego efektu. Na wstępie miałby trudności z wejściem do samego gmachu ze względu na środki bezpieczeństwa. Co ważniejsze jednak, z latami ONZ obrosła wieloma instytucjami, zatrudnia dziesiątki tysięcy urzędników, ale entuzjazm i „konstruktywna energia”, o której pisał Lemkin, ulotniły się. Wyparowały.
 
O skuteczności uniwersalnej organizacji, w skład której wchodzą wszystkie państwa świata stanowią nie tylko reguły i procedury, ale przede wszystkim polityczna wola państw. Nie znaczy to, że kompetencje i talent są bez znaczenia. Fakt, że Zgromadzenie Ogólne ONZ już w 1946 r. wybrało w skład Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości – Bohdana Winiarskiego, który pełnił tę funkcję ponad 20 lat, a po jego przejściu na emeryturę w 1967 r. – Manfreda Lachsa – był świadectwem zarówno nieprzeciętnych kwalifikacji obu polskich kandydatów, jak też uznania, jakim cieszyła się w świecie polska nauka prawa międzynarodowego. Dodajmy, że prof. Lachs był sędzią MTS przez ćwierć wieku. Obaj pełnili też funkcje prezesów MTS, co w świecie prawniczym porównywalne jest do rangi papieża międzynarodowej społeczności znawców prawa.
 
Jednak głównym wyznacznikiem rangi i miejsca Polski w ONZ były nasze propozycje uwieńczone zawarciem stosownych konwencji, jak też inicjatywy polityczne prezentowane przez polskich ministrów spraw zagranicznych. Nawet w okresie „zimnej wojny” podejmowaliśmy działania, które doprowadziły w tamtych czasach do uchwalenia konwencji o nieprzedawnieniu zbrodni hitlerowskich oraz konwencji o prawach dziecka. Próbą poszerzania „ograniczonej suwerenności” były postulaty Adama Rapackiego dezatomizacji Europy Środkowej (1957 r.) i projekt zwołania europejskiej konferencji bezpieczeństwa – z udziałem Stanów Zjednoczonych (1964 r.). Polscy dyplomaci wspierali też na forum ONZ proces kontroli i ograniczenia zbrojeń oraz nieproliferacji broni nuklearnej.
 
Z uznaniem spotkała się w świecie decyzja premiera Tadeusza Mazowieckiego, który – wobec demonstrowanej bezradności mocarstw i po trzech latach bezowocnych wysiłków, by skutecznie zapobiec zbrodni dokonywanej na tysiącach Muzułmanów – zrezygnował ze swej misji specjalnego wysłannika ONZ w Bośni i Hercegowinie. Był to godny naśladowania przykład zachowania polityka, dla którego zasady moralne stoją ponad poprawnością polityczną i oportunizmem w realizowaniu powierzonej przez ONZ misji.
 
Po odzyskaniu przez Polskę pełnej suwerenności w 1989 r. zebrane na sali Zgromadzenia Ogólnego delegacje ze szczególną uwagą wysłuchiwały wystąpienia pierwszego niekomunistycznego ministra prof. Krzysztofa Skubiszewskiego oraz tych jego następców, którzy jak Bronisław Geremek i Władysław Bartoszewski budowali fundamenty polityki zagranicznej nowej demokratycznej Polski. Na marginesie dodam, że stanowisko mocarstw globalnych budzi na ogół zainteresowanie ze względu na potęgę kraju, natomiast państwa średnie i małe uzyskują „dodatkowe punkty”, jeśli ich przedstawiciele reprezentują nie tylko wysoki profesjonalizm, ale też mają coś istotnego do powiedzenia. Nie kryję, że sprawiło mi satysfakcję i przyjemność, gdy 9 maja 2005 r. na specjalnej uroczystej sesji Zgromadzenia Ogólnego poświęconej 60. rocznicy zwycięstwa nad Niemcami po moim wystąpieniu i zwyczajowych gratulacjach – kilku delegatów z Europy Środkowej dziękowało mi za to, że mówiłem również w ich imieniu.
 
3
 
Początki moich osobistych związków z ONZ wiążą się z doświadczeniami studenckimi. Były to lata „odwilży” – po Październiku 1956 r. Na jedno ze studenckich seminariów przyjechał wówczas brytyjski uczestnik John Roper, późniejszy poseł do Izby Gmin, a po latach – członek Izby Lordów. John był w tym czasie przewodniczącym Brytyjskiego Studenckiego Stowarzyszenia Przyjaciół ONZ (British United Nations Student Association) i namawiał nas do utworzenia podobnej organizacji w Polsce. Na fali zachodzących w Polsce przemian to się udało. Należałem do współzałożycieli Studenckiego Stowarzyszenia Przyjaciół ONZ w Polsce (SSP ONZ), a w kilka lat później zostałem przewodniczącym tej organizacji. Sekretarzem Generalnym SSP ONZ był w tym czasie Janusz Kaczurba, późniejszy przedstawiciel Polski przy organizacjach systemu ONZ w Genewie. Organizowaliśmy letnie seminaria oraz symulacyjne posiedzenia Rady Bezpieczeństwa i Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości. Pamiętam jedno z takich „posiedzeń MTS” w Poznaniu, na którym rozpatrywaliśmy na wniosek Rady Bezpieczeństwa „opinię doradczą” w sprawie legalności członkostwa w ONZ Ukrainy, jako republiki związkowej ZSRR. O atmosferze nadziei i oczekiwań – a był to koniec lat 50-tych – niech świadczy to, że nasza opinia wypadła wówczas dla Ukrainy niekorzystnie. Stwierdziliśmy po prostu, że Ukraina – jakkolwiek przyjęta do ONZ – nie była w tym czasie państwem suwerennym. Były to lata, gdy sama nazwa ONZ miała dla studentów magnetyczną siłę przyciągania. W naszych oczach Karta ONZ była kamieniem węgielnym systemu prawa i sprawiedliwości międzynarodowej.
 
Studenckie Stowarzyszenie Przyjaciół ONZ w Polsce było szkołą niezależnego myślenia dla wielu późniejszych uczonych, dyplomatów, polityków. Członkami łódzkiego koła SSP ONZ byli Marek Belka i Jacek Saryusz-Wolski W następnej generacji przewodniczącym warszawskiego koła SSP ONZ został Jarosław Pietras – dziś dyrektor generalny w Sekretariacie Rady Unii Europejskiej; działaczami Stowarzyszenia byli też: Wojciech Sadurski, później profesor prawa w Sydney; Maria Frankowska, profesor prawa międzynarodowego w St. Louis; Jan Zielonka, dziś profesor Uniwersytetu w Oxfordzie. Lista powszechnie znanych członków dawnego SSP ONZ jest znacznie dłuższa.
 
Wtedy – pół wieku temu – nie zdawałem sobie sprawy, że po wielu latach będę miał zaszczyt prezentować stanowisko Polski z trybuny ONZ i – na zaproszenie Sekretarza Generalnego ONZ – zasiadać ponad dwie kadencje i przewodniczyć posiedzeniom Rady Konsultacyjnej Sekretarza Generalnego do Spraw Rozbrojenia (Advisory Board on Disarmament Matters).
 
4
 
Mijały lata. Coraz częściej nasuwały się pytania i wątpliwości, czy ONZ nie uległa skostnieniu i biurokratyzacji? Dlaczego pierwsze słowa Karty NZ: „My, ludy Narodów Zjednoczonych, zdecydowane uchronić przyszłe pokolenia od klęski wojny (…)” – pozostały martwą literą? Dlaczego nigdy nie powołano – przewidzianych w Karcie – kontyngentów sił zbrojnych „gotowych do natychmiastowego użycia”, a Wojskowy Komitet Sztabowy, który miałby tymi siłami dowodzić nigdy nie odegrał żadnej roli?
 
Równocześnie pod egidą ONZ utworzono liczne misje – w tym z udziałem polskich żołnierzy oraz siły pokojowe („błękitne hełmy”) – mimo że w Karcie Narodów Zjednoczonych nie ma o takiej działalności nawet słowa. Stało się to możliwe, nie tyle dzięki zapisom w Karcie, co odwadze myślenia i działania ludzi, którzy motywowani byli duchem i celami, jakie przyświecały Narodom Zjednoczonym.
 
Postacią, która bezsprzecznie ratowała honor Narodów Zjednoczonych i stanowi punkt odniesienia w ocenie działalności wszystkich Sekretarzy Generalnych ONZ był Dag Hammarskjöld. Jego busolą i kompasem były zasady moralne, poczucie misji, odwaga i odpowiedzialność. Jemu i jego współpracownikom zawdzięczamy to, że ONZ odegrała fundamentalną rolę w procesie dekolonizacji oraz w promowaniu praw i swobód człowieka w skali globalnej. Każdy z następców Hammarskjölda mógłby stawiać sobie w trudnych momentach proste pytanie: jak postąpiłby w tej sytuacji Dag Hammarskjöld? Był to Sekretarz Generalny, który odcisnął swoje piętno na działalności Organizacji mocniej niż dziesiątki i setki rezolucji. Wyznaczył też standardy przywództwa dla szefów międzynarodowych instytucji bezpieczeństwa. Standardy bezstronności, odwagi, moralności i odpowiedzialności.
 
5
 
Pokutuje pogląd, że jedną z przyczyn słabości i ograniczonej skuteczności ONZ jest anachroniczny skład Rady Bezpieczeństwa. Od lat powraca postulat, by do grupy stałych członków Rady dodać nowe mocarstwa globalne – Niemcy, Japonię, Indie, Brazylię czy RPA. Taka reforma wymagałaby zasadniczej rewizji Karty NZ. W praktyce myślenie tymi kategoriami napotkało na silny opór. Pamiętam swoją rozmowę z Włochem w jednym z nowojorskich hoteli, którą przeprowadziłem jesienią 2014 r. Mój rozmówca pytał: „Jeśli Niemcy – to dlaczego nie Włochy?” Dyplomaci z Afryki pytali: „Jeśli Południowa Afryka – to dlaczego nie Egipt?”, a z Ameryki Łacińskiej: „Jeśli Brazylia – to dlaczego nie Meksyk lub Argentyna?”
 
Próbą odpowiedzi ze strony Polski na takie podejście była złożona w ONZ propozycja Nowego Aktu Politycznego Narodów Zjednoczonych na XXI wiek. Przedstawił ją min. Włodzimierz Cimoszewicz 15 września 2002 r. Rozwijaliśmy ten projekt w czasie trzech kolejnych sesji Zgromadzenia Ogólnego ONZ. Polska inicjatywa odznaczała się tym, że uwzględniała zastrzeżenia, przeszkody i trudności, na jakie napotyka każda próba uzgodnienia nowego prawnomiędzynarodowego fundamentu ładu światowego. Przed 10 laty wychodziliśmy z założenia, że traktat, jakim jest Karta NZ może – na podobieństwo Starego Testamentu, który zawiera dziesięć przykazań – być uzupełniona nowym aktem natury politycznej, znacznie łatwiejszym do uzgodnienia. Upewniał nas w tym myśleniu sukces, jakim było przyjęcie przez ZO ONZ Raportu Garetha Evansa i Mohameda Sahnouna pt. Odpowiedzialność za ochronę (Responsibility to Protect). Postulaty tego Raportu są dziś uważane za obowiązujące prawo. Proponowany przez Polskę Akt – swoisty Nowy Testament ONZ – odpowiadałby nowym potrzebom i wyzwaniom. Zawierałby odpowiedź na nowe ryzyka i zagrożenia.
 
Jestem przeświadczony, że wcześniej czy później powstanie w tej czy innej formie dokument, który określi sposoby realizacji trzech podstawowych zadań, jakie stoją przed Narodami Zjednoczonymi w XXI wieku: zapewnienie bezpieczeństwa; zrównoważonego rozwoju i praw człowieka. Jest to wyzwanie na miarę wyłaniającego się świata, który jest coraz bardziej współzależny, a zarazem wewnętrznie sprzeczny. Porządek tego świata jest też coraz częściej kontestowany i podważany. Przy wszystkich ułomnościach i słabościach nie ma w dzisiejszym świecie dla ONZ alternatywy. Bowiem Narody Zjednoczone – to my wszyscy. To nie kosmici tworzą ONZ, ale 194 państwa świata. I jeśli krytykują one ONZ i obniżają jej prestiż – to parafrazując Gogola – można powiedzieć: Kogo krytykujecie? Siebie samych krytykujecie…
 
Autor – profesor UW, b. minister spraw zagranicznych
 
=====================================================
 
Artykuł przedstawia poglądy autorów, które niekoniecznie odzwierciedlają oficjalne stanowisko  Organizacji Narodów Zjednoczonych i agend systemu NZ. Organizacja Narodów Zjednoczonych nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.
 

2015-10-29